Po długiej przerwie udało nam się powrócić do organizacji wyjazdów z jogą i medytacją. Krótko mówiąc, warto było czekać. Zapraszamy na relację zdjęciową 🙂
Listopadowy weekend miał być jesiennym wyjazdem, lecz pogoda zadecydowała, że bardziej pasuje do niego klimat zimowy. W dzień wyjazdu, w piątek spadł pierwszy w tym roku śnieg. Magia zaczęła się dziać…
„Niczego nie musisz, możesz wszystko” – takie motto przyświecało naszym zaplanowanym zajęciom jogi i medytacji. Uczestnictwo we wszystkich zajęciach było bardzo mile widziane, ale nieobowiązkowe. Jeśli ktoś potrzebował więcej odpoczynku, to można było leniuchować w łóżku, przy kominku lub na zewnątrz. Uczestnicy korzystali i odpoczywali w sposób najbliższy ich potrzebom.






Pierwszą praktyką w piątkowe popołudnie była yin joga – spokojna odmiana ćwiczeń, która pozwoliła nam „wylądować”. Uspokoić myśli, zatrzymać ciało w pozycji na kilka minut, przyjemnie się rozciągnąć i odpocząć.
Wieczorem skupiliśmy się na oddechu i medytowaliśmy przy kominku. Kamil poprowadził swoją ulubioną medytację Panchakosha, która poprowadziła nas wgłąb kolejnych warstw siebie.




Stałym i często wyczekiwanym punktem programu były posiłki:
przed 7 – poranny napar imbirowy i cytrynowy oraz złote mleko
o 9 – śniadanie
o 13:30 – obiad
o 18 – kolacja
Anna Davis, właścicielka i gospodyni zadbała o nas całym sercem. Posiłki były wegetariańskie, z lokalnych, często własnych produktów i z dużym wyczuciem zdrowotnych właściwości pokarmów. Na każdy posiłek było coś na ciepło i jak się szybko przekonaliśmy, po każdym posiłku był słodki deser. Takie perełki, jak gryczanka moczona 2 dni wcześniej, czy deser z pieczonych jabłek z kruszonką, wegańską śmietaną i domowymi lodami waniliowymi zostaną w moich wspomnieniach na długo! Usiąść i dać o siebie zadbać – to było nasze jedyne zadanie.





W sobotę, oprócz porannej praktyki powitań słońca, śavasany – leżącego relaksu, pranajamy – praktyk oddechowych i medytacji, przed południem rozgrzaliśmy się bardziej dynamiczną praktyką vinyasy. Dla balansu poleżeliśmy w jodze nidrze – dłuższej prowadzonej relaksacji.
Po obiedzie wyruszyliśmy na spacer w kierunku dębu świętopełka, którego szacowany wiek wynosi 630-700 lat. „Niemy świadek wydarzeń…” taki tekst na tabliczce zapamiętałam. Skłania do refleksji, czym jest nasze krótkie ludzkie życie wobec potęgi natury… Wędrując w lesie był czas na inspirujące rozmowy i poznawanie się. Piękny to był spacer.




Podczas zajęć jogi dla chętnych była okazja do zmierzenia się z bardziej wymagającymi asanami, takimi jak sirsasana, czyli stanie na głowie. Zależało nam, aby praktyki miały holistyczny wymiar, zatem asany, pranajamy, joga nidra i medytacja przeplatały się podczas wyjazdu. Kamil poprowadził jeszcze oddech ujjayi, bhastrikę oraz medytację miłującej dobroci. Dzięki temu każdy aspekt naszego życia został zauważony i zadbany.
W trakcie przerw niektórzy korzystali z zabiegów u Ani, która wykonywała refleksologię stóp i access bars.






Salon z otwartym kominkiem to chyba pomieszczenie, w którym przebywaliśmy najchętniej. Żywy ogień dawał ciepło i hipnotyzował, a drewno przyjemnie dla uszu trzaskało.
W sobotę wieczorem usiedliśmy, aby wysłuchać wykładu o filozofii jogi na bazie sutr Patanjalego. Dyskusja o kleśach była bardzo żywiołowa. Klesie to uciążliwości, które według filozofii jogi są przyczyną cierpienia, a są to: avidya (niewiedza), asmita (ego), raga (przywiązanie), dvesa (niechęć) i abhiniveśha (lęk przed śmiercią). Osobiście uwielbiam filozofię jogi, ponieważ w prosty, ale niezwykle głęboki sposób opisuje naturę umysłu. Bardzo mnie cieszy, że opowieści o sutrach były okazją do szczerych rozmów i chwili zastanowienia się nad wartościami, którymi każdy z nas się kieruje w życiu.






Ostatniego dnia, oprócz porannej praktyki hatha jogi i spaceru nad jezioro mieliśmy okazję doświadczyć długiej, blisko godzinnej jogi nidry, czyli jogi snu, która odbywa się w pozycji leżącej. Tematem przewodnim było wycofanie zmysłów i spotkanie z naszym najważniejszym przewodnikiem duchowym, czyli ze samą/ym sobą. Niech nasze prawdziwe JA – bezwarunkowo kochające bez lęku prowadzi nas dalej.





Na koniec pożegnaliśmy się w kręgu i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie. 12 uczestników, 2 prowadzących. Jedność w różnorodności.
Jednym z zapamiętanych obiadów była zupa dyniowa oraz wegańska „kaczka” z ziemniakami i buraczkami. Ostatniego dnia zajadaliśmy się tajskim curry z dwoma rodzajami ryżu. Na deser banofee z wege śmietaną. Jeszcze kawa przy kominku, końcowe rozmowy, zakupy lokalnych specjalności, pakowanie i uściski na dalszą drogę.
Weekend dobiegł końca. Do kolejnego spotkania 🙂
tekst – Magda Kamińska
zdjęcia – Kamil Kamiński (+ niektóre Magda)



