Na co dzień bawię się w życie.
Praca, nauka, rodzina. Obowiązki, spotkania i rozmowy.
Codziennie utwierdzam się w tym, że moje życie jest piękne. Robię to, co lubię. Rozwijam się. Uśmiecham się i jestem dobrą osobą. Nie żeby to było nieprawdą, ale nie łudzę się, że są to też bajki, które dokarmiają moje ego. Do każdej życiowej sytuacji zakładam tę, czy inną maskę.
Już najwyższy czas pojechać na medytację.
Przestać mówić do siebie. Zacząć milczeć i słyszeć.
Przestać być taką czy inną. Po prostu być.
Dobrym miejscem na odosobnienie jest klasztor Benedyktynów w Lubiniu. Praktyka medytacji jest połączona tutaj z rytmem życia zakonników. Dzień zaczyna się przed 6 rano, są wspólne modlitwy z mnichami, a także praca w klasztorze lub ogrodzie. W wolnym czasie można nawet poczytać książki, których jest tam pokaźna biblioteka. Opactwo położone jest na wzniesieniu. Jeśli wyjść na zewnątrz, to słychać podmuchy wiatru. Równie stałym elementem jest bicie kościelnych dzwonów. Czas płynie tam spokojnie, po bożemu.
Gdy cisza wychodzi na pierwszy plan
1.
Najpierw siadam.
Wygodnie.
Czuję się dobrze.
Powtarzam słowo.
Myśli i emocje zalewają mnie. Co jakiś czas udaje mi się powtórzyć słowo.
Dłuższy się.
Strasznie się dłuży.
2.
Siadam.
Dość wygodnie.
Słowo, słowo, słowo.
Myśli mniej, uczuć więcej.
Trwam.
3.
Siadam.
Normalnie.
Ucichło.
Już nie udaję. Płaczę.
Słowo. Słowo. Słowo.
Dosyć cicho. Słowo.
Mało szumu. Słowo na pierwszym planie.
Siedzę.
4.
Siadam.
Ból.
Nie wytrzymam. Bardzo boli ciało.
Walka. Ogromna walka.
Płacz z bólu i bezsilności.
Ulga i spokój.
Zmęczona.
Za każdym razem praktyka medytacji jest inna. Medytacja bywa, ale nie musi być przyjemna. Czasem trzeba stoczyć prawdziwą walkę, by wytrwać w siedzeniu. Ważne jest jednak to, co po tej burzy wykiełkuje. Nigdy nie jestem w stanie przewidzieć z czym wyjadę po takim pobycie. Czasem czuję spokój i równowagę, innym razem ugruntowanie – wiarę w siebie i w Boga we mnie.